Panie mecenasie – mamy niezbyte dowody! Tak zaczynało się niejedno moje spotkanie z klientami. Nadzieja na pognębienie strony przeciwnej, która nas skrzywdziła – a mnie często pozostaje wyjaśnić pewne, dla mnie oczywiste, kwestie.
Tak, w sądzie liczą się dowody. Ale te dowody muszą być w tej konkretnej sprawie z którą idziemy do sądu, a nie ogólnie, że druga strona jest niedobra i często kłamie. Dowodu z charakteru co do zasady (ulubiony wtręt prawników) się nie przeprowadza. Tego , że strona przeciwna innych oszukała, również nie.
Dalej dowód na to, że coś nastąpiło, np. rozstrój zdrowia, nie załatwia nam jeszcze kwestii związku przyczynowo skutkowego między tym, co się przydarzyło a odpowiedzialnością naszej strony przeciwnej. Dlatego nasz lekarz psychiatra mówiący nam, że mamy depresję z powodu mobbingu to jeszcze nie dowód na to, że mobbing był.
I na końcu moje ulubione – niestety nie mamy na nic dowodu, bo widzieliśmy wszystko tylko my – rodzina albo pracownicy. To, że ktoś jest w jakiś sposób związany z którąś stroną postępowania, wcale z automatu nie podważa jego świadectwa. Sąd dokonuje oceny dowodów swobodnie i mówiąc najbardziej oględnie, daje wiarę tym, których historia bardziej się „klei”.
Właśnie dlatego ja często widzę problemy, tam gdzie Wy widzicie pewne zwycięstwo, a nadzieję, tam, gdzie waszym zdaniem jej nie ma. Jakby co #damyradę ;-).
Bardzo przydatny wpis, bo mam wrażenie, że potoczne rozumienie słowa „dowód” różni się od tego w sądzie…