Często walczę z ZUS-em w sprawie „unieważnienia” przez niego czyjejś umowy o pracę. Schemat jest prosty – ktoś podejmuje pracę, niestety szybko przydarza mu się wypadek albo ciąża, więc nasz drogi organ rentowy w celu optymalizacji wypłat wydaje decyzję, w której stwierdza, że on w umowę o pracę nie wierzy, i dlatego nic się nie należy (wcale nie czuję jak rymuję).
W internecie natomiast namnożyło się różnych doradców on-line, którzy chcą pomóc zaradzić w tym temacie. Wszystko ok, gdyby nie sposób w jaki nakłaniają potencjalnych klientów do złożenia odwołania. Otóż, jak doniósł mi jeden klient, straszą, że nie skorzystanie z ich usług będzie skutkowało sprawą karną. A to już moim zdaniem grube nadużycie.
Sprawy z ZUS, zwłaszcza tego rodzaju, to sprawy cywilne. W ich ramach my udowadniamy, że było jak było, bo ZUS zaprzecza. Aby doszło do sprawy karnej musiałoby dojść do sytuacji, gdzie prokuratura miałaby przesłanki, że umyślnie zaplanowaliśmy i nakłamaliśmy w celu wyłudzenia zasiłku. Samo nie udowodnienie przez nas racji nie wystarczy.
Oczywiście gdzieś tam w Polsce trafili się oszuści, którzy w ten sposób chcieli od ZUS-u wyłudzić zasiłek. Ale zdecydowanie nie jest oszustwem sytuacja, kiedy po prostu brak nam dowodów na nasze zatrudnienie i nie ma dowodów na to, że z rozmysłem knuliśmy występek.
Dlatego, choć zazwyczaj doradzam podjęcie walki, to do decyzji tej podchodźmy biznesowo. Czy w naszej konkretnej sprawie opłaca się nam kłócić z tą wspaniałą instytucją, rozważając czas, nerwy i potencjalne szanse. I nie dawajmy się wkręcać w podany wyżej sposób. Bo to dobrze nie rokuje współpracy. Jakby co – #damyradę.