Wiadomo, że adwokat to sługa diabła, a przed sądem najlepiej bronić się samemu. Tylko później głupio krzyczeć ciągle, że sądy niesprawiedliwe , skorumpowane itd… Więc po co komu ten adwokat?
Prawo w większej części to umiejętność czytania ze zrozumieniem. Tyle, że musimy jeszcze pamiętać, że jak jest to nasza sprawa, to w grę wchodzą silne emocje, które zaciemniają nam spojrzenie na własną sytuację.
Dlatego czasami duża część mojej pracy polega na wytłumaczeniu klientowi czego dotyczy sprawa z którą przychodzi. Przykładowo – żona z dnia na dzień wymieniła zamki w drzwiach, odmawia kontaktu z dziećmi i składa pozew o rozwód z wnioskiem o zabezpieczenie miejsca pobytu dzieci na czasu postępowania u niej. Szok. A na wyznaczonej rozprawie w celu rozpoznania wniosku o zabezpieczenie, trzeba pamiętać, że dotyczyć ma ona tylko tego zabezpieczenia, a nie, że żona jest niedobra, zmieniła zamki, oszukała. Trzeba przede wszystkim odpowiedzieć na pytania sądu, a nie mówić o tym co nas boli. A dużo łatwiej jest to znieść, jak wcześniej w kancelarii zrobimy małe przedstawienie, przećwiczymy odpowiedzi na potencjalne pytania, dowiemy się w zarysie jak wszystko wygląda. Bo praktyka zawsze odbiega od tego co możemy zobaczyć w telewizji.
Adwokat jest więc przede wszystkim potrzebny w roli tłumacza tego co sąd do nas mówi, jak również w roli tego, który weźmie na siebie ciężar pilnowania sytuacji na sali sądowej, ale też trochę nas samych. Bo co robić, to piszą w pouczeniach, jakie przychodzą wraz z pismami z sądu. Jedyne czego nie piszą, to to co się z nami i naszymi emocjami będzie działo w trakcie.
Dlatego wierzcie lub nie – sami adwokaci jak mają sprawę, to biorą sobie pełnomocników. W razie czego jak zawsze – #damyradę.