W okresie wakacyjnym zauważyłem, że skłonność szefostwa do „pociągania za cyngiel” rośnie. Mowa oczywiście o bezsensownych dyscyplinarkach. Nie wiem, czy to chęć ucieczki na urlop, zmęczenie materiału, czy co innego? Pragnę więc w tej sytuacji przypomnieć – dyscyplinarka należy się wyłącznie za ciężkie naruszenie podstawowych obowiązków pracowniczych, dokonane umyślnie lub z rażącego niedbalstwa.
Więc jak w firmie wypłynie na powierzchnię jakiś większy ups, spowodowany tym, że rzeczone szefostwo nie przydzieliło komuś jakiegoś zadania do zakresu obowiązków, to ciężko zrobić z tego ciężkie naruszenie tychże.
Jak idę z takim pracownikiem do Sądu Pracy sprawa do najtrudniejszych nie należy. Więc drogi pracodawco – może warto się dogadać? Zwłaszcza, że rynek coraz bardziej należy do pracownika, a znalezienie dobrego następcy za zwolnionego może być odrobinę trudne. Zwłaszcza jak opinia o metodologii naszego postępowania się rozchodzi.
W razie czego jak zawsze – #damyradę. Tylko wakacje będą trochę zepsute…